Jest godzina 8.15 rano. Po godzinnej podróży z jednego końca Miasta na drugi, w końcu londuję na Rondzie, na którym muszę znaleźć odpowiedni przystanek i czekać na Osobę Podwożącą. Czekając na światłach widzę dwóch znerwicowanych Panów przy dwóch ropirzonych samochodach: ewidentnie Pan skręcający warunkowo w prawo wtrynił się w twarz Pana skręcającego na szybko w lewo i nieszczęście gotowe. Z tego co zauważyłam - dość powszechna przypadłość.
Pan skręcający w lewo jest właścicielem srebrnego samochodziku z gatunku "moja zabaweczka" i przyodziany jest w najdroższy garnitur od Armaniego. Biegając nerwowo, drze się i wkurza, machając najzajebistszą komórką i troskliwie obmacując rozwalone przednie światło.
Pan skręcający w prawo jest właścicielem jakiegoś-czegoś w kolorze black-sabath. Samochód jest superekstraśny, ale wygląd Pana woła o pomstę do nieba oraz wiaderko na wymioty. Wzrost: 150 cm, obwód w pasie: 200 cm, długość podkoszulka polo przepoconego: 20 cm. Spod podkoszulka wystaje włochaty brzuchol, którego czarna dziura pępka nerwowo podskakuje kiedy Pan określa Pana w Garniturze mianem "zajebanego buca".
Przechodzę spokojnie przez światła, bo Osoba Podwożąca ma się pojawić dopiero za 15 min, upał jest potworny, panowie ze stłuczki pocą się i prawie biją. Oceniam szkody i stwierdzam, że fajnie nie jest. Przez cały czas oczekiwania na Osobę Podwożącą obserwowałam powolną agonię wkurwu, który początkowo tak szybko urósł na Rondzie, a teraz - pod wpływem działania upału i czasu - powoli umierał.
Po 2,5 godzinie na Rondzie znalazłam się znowuż, wykonując drogę powrotną do domu. Panowie ze stłuczki siedzieli zrezygnowani na krawężniku, ramię w ramię. Pan w Garniturze rozebrany był do pasa, Pan w Koszulce również. Beznamiętnie gapili się przed siebie, a obok beznamiętnie spisywał zeznania Pan Władza. Wkurw już dawno umarł, umarła nawet potrzeba jazdy do pracy, umarła godność osobista oraz święte "Mam Rację".
2,5 godziny (jak nie więcej) oczekiwania na reakcję Władzy na nieszczęście Obywateli. Ale gdyby nie ta właśnie opóźniająca wszystko Władza, byś może Panowie rozeszliby się w gniewie, a tak? Równomiernie rozłożona obojętność, przykryta płaszczem ospałości.
22.8.09
21.8.09
Lans i sposób na życie
- Czego nowego dowiedziałaś się z Pisma Świętego?
- Niczego, Ewangelia się nie zmienia. Wiesz: Łukasz, Mateusz i te sprawy... Napisali jedną książkę i jadą na niej przez całe życie. Jak Grzegorz Markowski na "Kołysance dla Nieznajomej".
- Niczego, Ewangelia się nie zmienia. Wiesz: Łukasz, Mateusz i te sprawy... Napisali jedną książkę i jadą na niej przez całe życie. Jak Grzegorz Markowski na "Kołysance dla Nieznajomej".
19.8.09
Podmiejskie być albo nie być
Ludzie dzielą się na 3 kategorie:
1. ci, którzy myślę o wszystkim kategoriami dojazdów (gdzie przystanek, czy zdążę na przesiadkę, czy nie lepiej pojechać tym a potem tam złapać coś innego, kiedy mam wyjazd, kiedy mam powrót itd)
2. ci, którzy nie myślą kategoriami dojazdów, ale są w stanie zrozumieć grupę 1. i biorą jej potrzeby pod uwagę ("jak przyjedzie do mnie teraz, to będzie tu siedzieć 3 godziny do następnego pociągu, niech przyedzie za 2 godz, wtedy będzie tu siedzieć tylko godzinę" itp)
3. ci którzy nie rozumieją stwierdzenia "problemy z dojazdem" i mają w głębokim poważaniu gupę 1. ("przyjedź do mnie na drinka ok 21! jakoś sobie wrócisz" itp)
Dziś miałam niewątpliwą przyjemność spotkania się z przedstawicielką mutacji grupy 2. i 3. Na umówioną wczesnoporanną godzinę stawiłam się (po godzinnej podróży przez Miasto Mojego Stałego Zamieszkania) w umówionym miejscu. Na umówioną Przedstawicielkę czekałam 20 min, ale cóż poradzić, skoro "tak wyszło". Przedstawicielka wywiozła mnie wcholerę do swojej Daczy, gdzie przez 45 min miałam przyjemność nieść Kaganek Oświaty przed latoroślą Przedstawicielki. W trakcie podróży do daczy Przedstawicielka pokazała mi przystanek autobusowy, oraz dokładnie i wyraźnie wymawiała nazwy kolejnych "ulic", którymi jechałyśmy. A pojazd Przedstawicielki był ogromny jak cały autobus.
Zostałam opłacona i odprowadzona do furtki. Stąd zaczęła się moja droga krzyżowa, mój szlak czary, moja wędrówka dzikozachodnia. Po dłuższej chwili, z kurzu, pyłu i kurczaków wydobył się przystanek autobusowy - zbawcza wiata z pomazianym rozkładem jazdy. Autobus jeździ raz na 2 godziny. Do najbliższego pojazdu mam prawie 1,5 godz. Idę dalej, w stronę drogi szybkiego ruchu, na której - jak mi powiedziano - jest inny przystanek. Ta będzie inny autobus. Wyłaniając się z kurzu i skwaru w końcu go widzę. Wiaty brak, za to rozkład jest niepomaziany. I widzę, że autobusy jeżdżą 2. Obydwa co 2 godziny. Obydwa w tym samym czasie.
Osoby czekające na przystankach tworzą specyficzną subkulturę. Mogłabym zrobić z niej jakiś dyplom.
1. ci, którzy myślę o wszystkim kategoriami dojazdów (gdzie przystanek, czy zdążę na przesiadkę, czy nie lepiej pojechać tym a potem tam złapać coś innego, kiedy mam wyjazd, kiedy mam powrót itd)
2. ci, którzy nie myślą kategoriami dojazdów, ale są w stanie zrozumieć grupę 1. i biorą jej potrzeby pod uwagę ("jak przyjedzie do mnie teraz, to będzie tu siedzieć 3 godziny do następnego pociągu, niech przyedzie za 2 godz, wtedy będzie tu siedzieć tylko godzinę" itp)
3. ci którzy nie rozumieją stwierdzenia "problemy z dojazdem" i mają w głębokim poważaniu gupę 1. ("przyjedź do mnie na drinka ok 21! jakoś sobie wrócisz" itp)
Dziś miałam niewątpliwą przyjemność spotkania się z przedstawicielką mutacji grupy 2. i 3. Na umówioną wczesnoporanną godzinę stawiłam się (po godzinnej podróży przez Miasto Mojego Stałego Zamieszkania) w umówionym miejscu. Na umówioną Przedstawicielkę czekałam 20 min, ale cóż poradzić, skoro "tak wyszło". Przedstawicielka wywiozła mnie wcholerę do swojej Daczy, gdzie przez 45 min miałam przyjemność nieść Kaganek Oświaty przed latoroślą Przedstawicielki. W trakcie podróży do daczy Przedstawicielka pokazała mi przystanek autobusowy, oraz dokładnie i wyraźnie wymawiała nazwy kolejnych "ulic", którymi jechałyśmy. A pojazd Przedstawicielki był ogromny jak cały autobus.
Zostałam opłacona i odprowadzona do furtki. Stąd zaczęła się moja droga krzyżowa, mój szlak czary, moja wędrówka dzikozachodnia. Po dłuższej chwili, z kurzu, pyłu i kurczaków wydobył się przystanek autobusowy - zbawcza wiata z pomazianym rozkładem jazdy. Autobus jeździ raz na 2 godziny. Do najbliższego pojazdu mam prawie 1,5 godz. Idę dalej, w stronę drogi szybkiego ruchu, na której - jak mi powiedziano - jest inny przystanek. Ta będzie inny autobus. Wyłaniając się z kurzu i skwaru w końcu go widzę. Wiaty brak, za to rozkład jest niepomaziany. I widzę, że autobusy jeżdżą 2. Obydwa co 2 godziny. Obydwa w tym samym czasie.
Osoby czekające na przystankach tworzą specyficzną subkulturę. Mogłabym zrobić z niej jakiś dyplom.
10.8.09
"Jestem w górach i mam to gdzieś"
Ponieważ pod wieloma względami moje życie potoczyło się słonecznymi ścieżkami, mam niewątpliwą przyjemność i zaszczyt spędzać w każdym miesiącu po kilka dni w Stolicy Polskich Tatr. A ponieważ nie zaliczam się do typowych turystek ("Krupówkami tam i spowrotem", "Nordic walking po Krupówkach jest cool", "Trzeba kupić ciupagę!") to zwykłam w tym czasie bywać w tym co najważniejsze i najpiękniejsze w tej okolicy: górach.
Teraz kilka słów dla niezorientowanych. Góry to nie jets Gubałówka. Wyjście w góry to nie wjazd na Gubałówkę kolejką i wypicie tam kilku browarów, wyjście w góry to także nie spacer do Morskiego Oka z browarem w ręce, Droga pod Reglami to nie jest "ciężki szlak" i wbrew pozorom nie każdy może (a właściwie: nie każdemu powinno być wolno) zapuszczać się z Komercyjnych Dolin (Kościeliska, Chochołowska) wyżej. I żeby było jasne: nie namawiam do olewania terenów górskich i traktowania wyjść, nawet spacerowych, po macoszemu. Wprost przeciwnie.
Każdy spacer który chociażby zahacza o teren Tatrzańskiego Parku Narodowego to już spacer w terenach górskich. I bez względu na to czy jesteśmy na Kościelcu czy w Dolinie Białego nie powinno się zapominać o tym, że pogoda może zrobić psikusa w każdym momencie, że niektórzy idą na kilka dni i potrzebują spokoju i koncentracji, że góry to nasze wspólne dobro, za które każdy z nas jest w równym stopniu odpowiedzialny.
Dość tych mądrości, teraz kilka spostrzeżeń z kilku ostatnich dni.
1. "Nie histeryzujcie z tymi butami!"
Mniej więcej 3/4 górskich turystów zdaje się mieć kompletnie gdzieś fakt obuwia. Klapki, sandałki, szpilki, japonki, srebrne tenisóweczki - to norma. Dopóki głupie baby wychodziły na giewont na koturnach, stwierdzałam ze po prostu nie mogą sobie odpuścić pokazania się pośród innych lasencji w jakimś parszywym obuwiu. W momencie, kiedy zobaczyłam mężczyznę w japonkach, wychodzącego po skalnych stopniach do Doliny Pięciu Stawów - zwątpiłam. Ale widocznie się da, a ci wszyscy którzy się trzęsą nad butami to jakieś głuptoki, no bo w końcu co to jest - taki spacer?
2. "Chodźmy się przejść misiu, bo tak ciepło."
Słońce z rana (czyli dla większości: o 11) to gwarant wyśmienitej pogody, nie prawdaż? Skoro grzeje i ani jednej chmurki nie ma, no to trzeba się ruszyć. Ubieram klapeczki, zabieram colę i idziemy z misiem się przejść do Doliny Kościeliskiej. Ok 14 robimy się głodni więc zjadamy oscypka z grilla za 50 zł a potem siadamy na wóz - koniki pociągną nas jakiś kawałek. Ok 19 chcemy wracać, ale zrywa się wiatr i zaczyna się burza. A przecież było tak pięknie!
To taka przykładowa sytuacja, bo jak widzę młode siksy i starych mędrców zdobywających Morskie Oko w samych szortach to mnie trzepie.
3. "Wypierdol to w chuj."
Idę szlakiem, zrobiło się luźniej, patrzę uważnie pod nogi, bo ślisko i stromo jednak, Pod moimi nogami walają się: butelki po napojach, puszki po piwie, papierki po batonikach, kawałki butów, skarpetek i inne dziwne rzeczy. Bo w końcu "ktoś posprząta". Flash news: NIE POSPRZĄTA! To znaczy posprząta, kiedyś, ktoś, na pewno. Może ktoś inny się zlituje i weźmie felerną butelkę, obniesie ze sobą i wyrzuci gdzieś w mieście. Ale tak naprawdę większość śmieci po prostu leży. I szlag jasny trafia na ten widok. Ale w końcu to zajebisty czad, tak pierdolnąć butelką w kosodrzewinę, nie?
4. "Wkurwia mnie ta cisza, posłuchamy electro."
Moda na słuchaniu muzy z komórek w miejscach publicznych staje się coraz bardziej powszechna. Staje się zarazą. I uprzykrza życie, bo nie dość, że nie koniecznie chcesz słuchać tego, co kolega w tramwaju, to jeszcze zazwyczaj z komórek owych sączy się mechanicznie dźwiękowe gówno. Otóż w górach też się da! Idąc w sznurku ludzi, zawsze trafi się jakiś palant który zarzuci muzą z komóry. A ja mam ochotę zepchnąć go w przepaść. Kolejny flash news: w górach obowiązuje cisza. Cisza to takie zjawisko, kiedy się nie krzyczy i nie puszcza głośno muzyki. Po pierwsze dlatego, że to góry (dźwięk się odbija i niesie po okolicy, to się nazywa echo), a po drugie dlatego, że niektórzy chcą całkowicie odpocząć.
Cztery punkty najważniejszych uwag. Ale mam wrażenie, że reforma zachowania w górach (i nad jeziorami, i w parkach, i na balkonach, i nad morzem...) wymagałaby wymordowania połowy społeczeństwa.
Póki co przed każdym wyjściem odprawiam rytuał, w którym błagam dobre duchy o uchowanie mnie przed epidemią ludzkiego chamstwa i debilizmu.
Amen.
Teraz kilka słów dla niezorientowanych. Góry to nie jets Gubałówka. Wyjście w góry to nie wjazd na Gubałówkę kolejką i wypicie tam kilku browarów, wyjście w góry to także nie spacer do Morskiego Oka z browarem w ręce, Droga pod Reglami to nie jest "ciężki szlak" i wbrew pozorom nie każdy może (a właściwie: nie każdemu powinno być wolno) zapuszczać się z Komercyjnych Dolin (Kościeliska, Chochołowska) wyżej. I żeby było jasne: nie namawiam do olewania terenów górskich i traktowania wyjść, nawet spacerowych, po macoszemu. Wprost przeciwnie.
Każdy spacer który chociażby zahacza o teren Tatrzańskiego Parku Narodowego to już spacer w terenach górskich. I bez względu na to czy jesteśmy na Kościelcu czy w Dolinie Białego nie powinno się zapominać o tym, że pogoda może zrobić psikusa w każdym momencie, że niektórzy idą na kilka dni i potrzebują spokoju i koncentracji, że góry to nasze wspólne dobro, za które każdy z nas jest w równym stopniu odpowiedzialny.
Dość tych mądrości, teraz kilka spostrzeżeń z kilku ostatnich dni.
1. "Nie histeryzujcie z tymi butami!"
Mniej więcej 3/4 górskich turystów zdaje się mieć kompletnie gdzieś fakt obuwia. Klapki, sandałki, szpilki, japonki, srebrne tenisóweczki - to norma. Dopóki głupie baby wychodziły na giewont na koturnach, stwierdzałam ze po prostu nie mogą sobie odpuścić pokazania się pośród innych lasencji w jakimś parszywym obuwiu. W momencie, kiedy zobaczyłam mężczyznę w japonkach, wychodzącego po skalnych stopniach do Doliny Pięciu Stawów - zwątpiłam. Ale widocznie się da, a ci wszyscy którzy się trzęsą nad butami to jakieś głuptoki, no bo w końcu co to jest - taki spacer?
2. "Chodźmy się przejść misiu, bo tak ciepło."
Słońce z rana (czyli dla większości: o 11) to gwarant wyśmienitej pogody, nie prawdaż? Skoro grzeje i ani jednej chmurki nie ma, no to trzeba się ruszyć. Ubieram klapeczki, zabieram colę i idziemy z misiem się przejść do Doliny Kościeliskiej. Ok 14 robimy się głodni więc zjadamy oscypka z grilla za 50 zł a potem siadamy na wóz - koniki pociągną nas jakiś kawałek. Ok 19 chcemy wracać, ale zrywa się wiatr i zaczyna się burza. A przecież było tak pięknie!
To taka przykładowa sytuacja, bo jak widzę młode siksy i starych mędrców zdobywających Morskie Oko w samych szortach to mnie trzepie.
3. "Wypierdol to w chuj."
Idę szlakiem, zrobiło się luźniej, patrzę uważnie pod nogi, bo ślisko i stromo jednak, Pod moimi nogami walają się: butelki po napojach, puszki po piwie, papierki po batonikach, kawałki butów, skarpetek i inne dziwne rzeczy. Bo w końcu "ktoś posprząta". Flash news: NIE POSPRZĄTA! To znaczy posprząta, kiedyś, ktoś, na pewno. Może ktoś inny się zlituje i weźmie felerną butelkę, obniesie ze sobą i wyrzuci gdzieś w mieście. Ale tak naprawdę większość śmieci po prostu leży. I szlag jasny trafia na ten widok. Ale w końcu to zajebisty czad, tak pierdolnąć butelką w kosodrzewinę, nie?
4. "Wkurwia mnie ta cisza, posłuchamy electro."
Moda na słuchaniu muzy z komórek w miejscach publicznych staje się coraz bardziej powszechna. Staje się zarazą. I uprzykrza życie, bo nie dość, że nie koniecznie chcesz słuchać tego, co kolega w tramwaju, to jeszcze zazwyczaj z komórek owych sączy się mechanicznie dźwiękowe gówno. Otóż w górach też się da! Idąc w sznurku ludzi, zawsze trafi się jakiś palant który zarzuci muzą z komóry. A ja mam ochotę zepchnąć go w przepaść. Kolejny flash news: w górach obowiązuje cisza. Cisza to takie zjawisko, kiedy się nie krzyczy i nie puszcza głośno muzyki. Po pierwsze dlatego, że to góry (dźwięk się odbija i niesie po okolicy, to się nazywa echo), a po drugie dlatego, że niektórzy chcą całkowicie odpocząć.
Cztery punkty najważniejszych uwag. Ale mam wrażenie, że reforma zachowania w górach (i nad jeziorami, i w parkach, i na balkonach, i nad morzem...) wymagałaby wymordowania połowy społeczeństwa.
Póki co przed każdym wyjściem odprawiam rytuał, w którym błagam dobre duchy o uchowanie mnie przed epidemią ludzkiego chamstwa i debilizmu.
Amen.
Subskrybuj:
Posty (Atom)